Felieton Potęga niesmaku

Justyna Melonowska: Element grecki

Oto źródło naszych nieszczęść: zapoznanie elementu greckiego. Możemy się czasem spotkać z poglądem (np. u Gernota Böhmego), że specyfika ludzkiej sytuacji na tym dziś polega, iż wskutek niesłychanego rozwoju techniki znika w nas ten element losu, który wyrażał się w słabości cielesnej, a nawet w samej konstytucji fizycznej organizmu ludzkiego – o tyle, o ile był on zarazem faktycznością i ograniczeniem.

Download (PDF714KB)


Spójrzmy na bohaterkę Rajskiej jabłoni autorstwa Poli Gojawiczyńskiej, nad której martwym ciałem bezradny i wstrząśnięty, nic nierozumiejący woźnica mówi: „ależ ja tylko zawołałem: «Z drogi, z drogi!»”. Wiemy, my czytelnicy, że owa kobieta chorowała na serce, i rozumiemy, że umarła zapewne od nagłego przestrachu, gdy za jej plecami rozległ się donośny głos męski. Może zresztą była wtedy zamyślona…? Bo jakże to tak umrzeć, tak po prostu, idąc ulicą? Jakże to umrzeć na krzyk? Zwłaszcza, gdy się życie miało tak trudne jak ona i tak było zaprawionym we wszelkich przeprawach, gdy się samej było jakby krzykiem cichym? Oto los: mieć słabe serce, umrzeć na serce na ulicy wskutek przestrachu spowodowanego głośnym okrzykiem jakiegoś woźnicy. Dziś jednak miałaby owa kobieta (jej imienia nie pamiętam, a całą scenę spisuję nie z pamięci nawet, lecz „ze wspomnienia dawnej lektury”) za sobą operację lub dwie, lub trzy; nosiłaby też może w piersi serce innego człowieka i ono by dla niej biło, ono by sobie radziło z pompowaniem życionośnej krwi i uodparniało na krzyk. Co ją zabiło? Otóż właściwie zabił ją element grecki, to znaczy: jej los. Słabe serce.

Inaczej niż Böhme nie sądzę, że ów zanik elementu greckiego stosuje się nade wszystko do naszych ciał. (A jak daleko może sięgać dziś techné, o tym nie da się już pisać bez trwogi – dość wspomnieć dziecko mające troje biologicznych rodziców; z pewnością też bezmiar tej zimnej potęgi, moc owej bogini Techné, nie jest nam całkiem znana). Sądzę, wprost przeciwnie, że on przenika przede wszystkim naszą jaźń. I w tym sensie, w tym duchowo-psychicznym sensie, los nadal jest. I jest naszą faktycznością. A będąc nią, jest zarazem zewnętrzną granicą naszej wolności czy raczej naszych wolności. Każdemu bowiem jego własna wolność i każdemu – nie inaczej! – jego własny element grecki… Tymczasem odmawiamy mu słusznych praw. By to wyjaśnić, posłużę się znów przykładem, tym razem z noweli nie bardzo godnej uwagi literatów. Oto kobieta. Od maleńkości pozbawiona matki, a w toku dalszych lat życia okazuje się, że również wszelkiego pozytywnego elementu kobiecego (babki, ciotki, nawet obcej a życzliwej kobiety), a właściwie – jak to dziś się mówi – kobiecej postaci znaczącej. Jednocześnie otoczona opiekuńczym pierwiastkiem męskim, niczym kokonem twardością przypominającym skorupę kokosa. Nietrudno nam będzie zrozumieć jej pragnienie posiadania córki, z którym równać się może jedynie pragnienie dziecka żywione przez ową bezdzietną Yermę, bohaterkę Federica Garcíi Lorci (Yermę uważam za jeden z najbardziej porażających dramatów literackich). Córka pojawia się, lecz… ciężki jej los. Oto ma być upragnioną swej matki. Cóż więc dziwnego w jej poszukiwaniu siebie daleko poza kwoczymi skrzydłami, w istocie tak daleko, by matczyne skrzydła nie mogły się nigdy aż tak rozciągnąć i przygarnąć?! Element grecki matki: nie mieć kobiety. Element grecki córki: być kobietą tej, która ma nie mieć kobiety. Jakie wyjście? Marny nasz pisarz proponuje żałobę, żal, łzy, wyrzuty. Ot, ckliwa historia niedopasowania. A przecież jest to – wprost przeciwnie – wyraz doskonałego dopasowania, pełnej harmonizacji losów. Oczywiście, możemy pytać: Co pozostaje matce? Zostać Medeą? A co córce? Stać się Elektrą? (Trzeba przy tym pamiętać, że będąc dzieckiem Bezmatczynej, owa Córka ma nadto jakiś swój osobny wymiar losu – urodę, zdrowie, epokę itd.). Max Scheler – ten typ ludzki ponoć nieznośny i pretensjonalny, zarazem myśliciel nieskończenie błyskotliwy – pisał, iż człowiek może się różnie zachować wobec swego losu, a to znaczy, że może w niego wkroczyć swą wolą.

Los, tzn. ogół możliwości, które zdarzają się jemu i mogą zdarzyć się tylko jemu (Scheler 1998, s. 17).

Przyjąć, że nasz los jest naszym przeznaczeniem, to stanąć po stronie greckiej, po stronie fatum. Tymczasem nasz los nie jest naszym przeznaczeniem (Scheler słusznie przywoła tu też kategorię powołania), jest w ludzkiej mocy rozerwać ten fatalny splot – pisze.

Chociaż losu i struktury otoczenia nie wybiera się swobodnie, to jednak człowiek może się w różny sposób zachowywać wobec niego. Może tak bardzo pozostawać pod jego urokiem, że nawet go nie rozpoznaje jako losu (jak ryba w akwarium), może też, poznając go, stanąć ponad nim, może mu się poddać albo stawiać mu opór (tamże, s. 21).

Wzięłabym natychmiast stronę Greków przeciw Schelerowi! I tysiąc razy bardziej jeszcze przeciw Jean-Paulowi Sartre’owi, który twardo stał na stanowisku, że człowiek jest tym i tylko tym, czym siebie uczyni. Oto piewca wolności (była ona dla niego terminem technicznym), Grek powie: oto głupiec. Lecz Scheler zachowuje ten oto niuans, to rozpoznanie podstawowej sytuacji człowieka „walczącego z losem”:

Może to uczynić jedynie w aktach i sposobach zachowania się, które istotnie różnią się od aktów, za pośrednictwem których dokonuje tak zwanego „wolnego wyboru”, [bowiem] w przypadku tych aktów musi pozostać w granicach struktury swego otoczenia i w obszarze swego losu (tamże, s. 22).

Czy mądrością kobiety chorej na serce byłoby zaprzeczać swej chorobie? Mogłaby ją przeżyć różnie: obchodzić się ze swym ciałem jak z drogocenną a kruchą porcelaną (którą ono jest w istocie) lub też oddać się najdzikszej rozpuście. Może jednak ową chorobę przeżyć, tylko przyjmując ją. A zatem istnieje taki rodzaj wolności wobec losu, który polega na jego przyjęciu. To właśnie wiedzieli Grecy; wiedzieli że… możemy się różnie zachować wobec losu tylko w granicach swego losu. I że mimo wszelkich naszych wysiłków nasz los jest naszym przeznaczeniem. Mądrością jest go poznać i przyjąć, nie zaś poznać i odrzucić. Dopiero owo przyjęcie odpowiada pierwszemu warunkowi życia prawdziwie ludzkiego: γνῶθι σεαυτόνgnōthi seauton („poznaj samego siebie”). I nie zapominajmy, że formuła ta może pochodzić od Fenomoe, kobiety (tak podaje Diogenes Laertios), i że widniała na architrawie delfickiej świątyni, gdzie los interpretowały kobiety. Dlaczego one? Z powodu istnienia tej złożonej „trójcy” nie-Gracji: Oto Ananke. Oto jej córki, Mojry. Oto Adrastea. Inaczej: Oto Konieczność – matka Przeznaczenia i Nieuchronności.

Skąd ta wszechobecność matek? To proste. Roz-poznajemy swój los, poznając tę, której dzieckiem jesteśmy. Ojciec jest – zgodzi się tu socjolog z metafizykiem – domniemany, matka jest pewna. Jej łono, jej łożysko, jej pępowina, nawet jej ciepła skóra, na którą jesteśmy złożeni w chwili wejścia na świat – wszystko, od czego próbujemy się oddzielić jak najszybciej i jak najdalej, bo przecież jej istnienie przypomina nam o tym, że nasza wolność jest ograniczeniem. Moja matka – chore serce. Moja matka – niski wzrost. Moja matka – skłonność seksualna. Moja matka – niezwykła uroda. Moja matka – najpiękniejszy głos. Moja matka – brak matki. Moja matka – mojej matki pragnienie matki.

Dwie możemy dać odpowiedzi na los. Pierwszą jest złożenie głowy na jego łonie… Płynie z tego głębokie ukojenie. Drugą jest próba zmiany niezmienialnego (dziś często wręcz swej natury biologicznej)… Płynie z tego tego rodzaj transu. Patrząc na niego i nawet go podziwiając, jakby patrzymy na Edypów wpychających swe miecze w swych ojców i prącia w swe matki! A przecież nieszczęście chłopca z tego właśnie wynikało: nie znał siebie. Mylił się co do swego pochodzenia. Po prostu złożył głowę na niewłaściwych kolanach. I dlatego też nie mógł poczuć na włosach kojącej pieszczoty swej Matki, która nosi to piękne imię: Los. I która, nie wątpmy o tym, w jakimś sensie nas kocha. Czy nie taki jest bowiem los Matki?


Warto doczytać

  • M. Scheler, Ordo amoris, [w:] O miłości. Antologia, M. Grabowski (red.), Toruń 1998.

Justyna Melonowska – doktor filozofii. Adiunkt w Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie. Autorka książek i artykułów naukowych, m.in. Osob(n)a: kobieta a personalizm Karola Wojtyły — Jana Pawła II. Doktryna i rewizja (Difin 2016), Ordo amoris, amor ordinis. Emancypacja w konserwatyzmie (APS 2018), Pisma machabejskie. Religia i walka (Fundacja im. Augusta hr. Cieszkowskiego, 2020). Jej zainteresowania badawcze dotyczą filozofii i teologii osoby, filozoficznego ujęcia macierzyństwa, rozumienia ortodoksji religijnej i przywództwa religijnego w XXXXI wieku. Uczestniczka licznych debat publicznych. Od 2017 związana z „Christianitas. Pismo na rzecz ortodoksji”. Obecnie na publikacje oczekują jej Pisma jakubowe. Religia i walka.

Tekst jest dostępny na licencji: Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 3.0 Polska.

Fragment rzeźby: Tyche (Fortuna) Antiochii (Muzea Watykańskie), Wikimedia Commons CC BY 3.0

Najnowszy numer filozofuj "Kłamstwo"

Skomentuj

Kliknij, aby skomentować

Wesprzyj „Filozofuj!” finansowo

Jeśli chcesz wesprzeć tę inicjatywę dowolną kwotą (1 zł, 2 zł lub inną), przejdź do zakładki „WSPARCIE” na naszej stronie, klikając poniższy link. Klik: Chcę wesprzeć „Filozofuj!”

Polecamy