Redaktor lokalnej gazety ma przeprowadzić wywiad z kandydatem na wójta w pewnej górskiej wiosce. Siedzą przy kominku w domu tego drugiego. Rozmowa się jednak nie klei. O polityce kandydat nie ma wiele do powiedzenia, więc redaktor zastanawia się, o co innego by tu go zapytać. Nagle widzi na ścianie skrzypce, więc pyta:
– Widzę baco, że macie skrzypce. Gracie?
– Jo? Jo ni!
– A więc może wasza żona gra?
– Ona? Ona tyz ni!
– To może wasz syn?
– Łon? Łon tyz ni.
No cóż, nie ma o czym redaktor porozmawiać, więc wychodzi, zmierzając w stronę furtki. Wtem baca goni go i krzyczy:
– Panie redaktoze, jo mom jesce córke.
– Ach, więc to ona gra?
– Ona? A gdzie tam. Ona tyz ni.
zesrałem się ze śmiechu
Śmierć korowiarusowi!
Tak, bo to nie był zwykły syn, ale sq… Cha cha.
Jak by powiedział zapewne św. p. x. prof. JT, filozof przecie!