Źródło: Zasady etyki, przeł. C. Znamierowski, Warszawa: Wydawnictwo M. Arcta, 1919, s. 82–84.
Nikt nie uważałby za racjonalne dążenia do wytwarzania piękna w świecie zewnętrznym bez względu na to, czy będzie ono oglądane przez jakąś ludzką istotę
– powiada Sidgwick. Otóż od razu tutaj mogę powiedzieć, że ja właśnie uważam je za zupełnie racjonalne; teraz zaś zobaczymy, czy nie da się innych o słuszności mego zdania przekonać. Rozważmy, co w rzeczywistości znaczy moje twierdzenie. Możemy tu wziąć, jako przykład, rzecz następującą. Wyobraźmy sobie świat nadzwyczajnie piękny, jak tylko można najpiękniejszy; niechaj będzie w nim wszystko, cokolwiek zachwyca nas na ziemi: góry, rzeki, morza, drzewa, zachód słońca, gwiazdy i księżyc. Wyobraźmy sobie, że wszystkie te rzeczy zestawione są w proporcjach najdoskonalszych, tak iż wszystkie doskonale ze sobą harmonizują i każda przyczynia się do powiększenia piękna całości. Następnie, w przeciwstawieniu do poprzedniego, wyobraźmy sobie świat najbrzydszy, jaki tylko możemy pomyśleć. Wyobraźmy go sobie, jako zbiór wszelkiego śmiecia i plugastwa, jako coś, co zawiera wszystkie rzeczy najbardziej dla nas obrzydliwe, i przypuśćmy, że w całości tej nie ma, o ile tylko to możliwe, ani jednej cechy, zmniejszającej jej brzydotę. Mamy prawo porównać takie dwa światy; fikcja nasza nie sprzeciwia się postawieniu sprawy przez Sidgwicka, a porównanie to może dla jego ujęcia zagadnienia mieć bardzo duże znaczenie. Chcąc przeprowadzić naszą tezę, nie mamy jedynie prawa przypuszczać, że w tych światach może żyć człowiek i rozkoszować się pięknością jednego świata, a nienawidzieć brzydoty i zgnilizny drugiego. Czyż teraz, jeżeli nawet pomyślimy sobie te światy, jako zupełnie niedostępne ludzkiemu doświadczeniu, będzie rzeczą nieracjonalną uważać, iż lepiej jest, aby istniał świat piękny, niż brzydki? I czyż nie należałoby, w każdym razie, uczynić wszystko, co jest w naszej mocy, aby przyczynić się do stworzenia świata piękna, choćbyśmy nawet nie mieli go oglądać? Uważam, że należałoby, i nawet nie mogę wyobrazić sobie, jak można by inaczej odpowiedzieć na to pytanie; myślę, że niejeden zgodzi się ze mną nawet co do tego krańcowego przykładu. A przykład jest istotnie krańcowy. Rzeczą wysoce nieprawdopodobną – aby nie powiedzieć: niemożliwą – jest to, żebyśmy kiedykolwiek znaleźli się w rzeczywistości wobec takiej alternatywy. Przy każdym wyborze rzeczywistym musimy rozważać te możliwe skutki naszego czynu, które wyrażą się we wpływie na istoty świadome; pośród zaś tych możliwych skutków naszego czynu znajdą się, jak mniemam, zawsze takie, które należy przełożyć nad istnienie czystego piękna. Lecz to znaczy tylko, iż przy obecnym stanie rzeczy, przy którym możliwa jest do osiągnięcia jedynie ograniczona suma dobra, pogoń za pięknem dla piękna musi zawsze ustępować dążeniu do osiągnięcia innego, większego dobra, które w danej chwili równie możliwe jest do osiągnięcia. Lecz dla moich celów wystarczy, jeżeli się zgodzimy, iż, gdybyśmy mieli do wyboru tylko realizację piękna albo brzydoty, piękno samo w sobie byłoby większym dobrem, niż brzydota; jeżeli się zgodzimy dalej, że w tym wypadku nie pozostalibyśmy bez wytycznej dalszego postępowania i bez wszelkich obowiązków moralnych, lecz że naszym pozytywnym obowiązkiem byłoby przyczynić się według możności do tego, aby świat stał się piękniejszy, realizacja bowiem piękna byłaby najlepszym spośród możliwych celów naszej działalności. Jeżeli zgodzimy się na to wszystko, wówczas upada zasada Sidgwicka. Wtedy w zakres tego, co stanowi nasz cel ostateczny, będziemy musieli włączyć coś, co leży poza sferą rzeczy, związanych z istnieniem ludzkim. Zgadzam się, naturalnie, że nasz świat piękny byłby jeszcze piękniejszy, gdyby istnieli w nim ludzie, którzyby go oglądali i nim się rozkoszowali, co zresztą nie sprzeciwia się mojemu ujęciu całej sprawy. Jeżeli raz już zgodzimy się, że świat piękny sam w sobie jest lepszy, niż świat brzydki, to musimy przyznać dalej, że – bez względu na to, jak wielka ilość ludzi rozkoszuje się tym światem, i bez względu na to, o ile większą wartość ma ich zadowolenie, niż sam świat, który je daje – przecież samo istnienie tego świata jest już wartością, która współwyznacza wartość całości, nie jest to więc jedynie środek do celu, lecz moment składowy samego celu.
Pobierz tekst w PDF.
Skomentuj