Artykuł Satyra

Piotr Bartula: Kazanie Thomasa Malthusa zza grobu

Cóż to w praktyce oznacza, kiedy obywatele domagają się od państwa zapewniania dla progenitury pewnego quantum dóbr? Nic innego jak tylko akceptowanie jego potęgi, w końcu – tyranii. Oddajecie przecież wasze dzieci w ręce państwa, samych siebie skazując na trwałą zależność socjalną.

Tekst ukazał się w „Filozofuj!” 2022 nr 5 (47), s. 32–33. W pełnej wersji graficznej jest dostępny w pliku PDF.


Drodzy Siostry i Bracia w odwiecznym płodzeniu!

Przez swój domniemany katastrofizm i ponuractwo uchodzę za enfant terrible epoki oświecenia. Jako zagorzały polemista markiza Jeana Condorceta zostałem znienawidzony przez cały obóz postępu. Jean pozostał optymistą jeszcze w więzieniu – mnie przychodziło to z trudem na wolności, a co dopiero w moim obecnym stanie. Warto jednak pamiętać, że pesymista to optymista dobrze poinformowany. Nie jest chyba tajemnicą, że warunkiem sensownego płodzenia jest posiadanie gotówki potrzebnej do wychowania dzieci. Sam posiadałem ich troje, choć wolałbym mieć dwa razy więcej. Wziąłem sobie jednak do rozumu maksymę:

Lepiej jest umrzeć bez potomstwa, niźli zostawić syny niepobożne (Ekklesiasticus 16,4).

Wiem dobrze, jak trudno jest uznać prawdę, że moralność seksualna zależy od sytuacji gospodarczej człowieka. Nauka ekonomii też zasłużyła sobie niesłusznie na przydomek „ponura”. Zgodnie z jej regułami przestrzegłem przed lekkomyślnym płodzeniem, albowiem źródłem zaniku uczuć moralnych są zawsze nędza, głód i ubóstwo. Zapobieganie poczęciu i nieopatrzne mnożenie potomstwa to według mnie grzechy mniej więcej równe. Wola zakładania i powiększania rodziny jest oczywiście naturalną reakcją na smutek samotności. Jest oparta na logice serca i sylogizmach afektu. Nie jest jednak zbytnio rozumna społeczność, która rozmnaża się w sposób nieopanowany w czasie, gdy jej poziom życia się obniża. Skazuje na cierpienie nie tylko siebie, ale i powołanych na świat nieszczęśników, którzy nie wyrazili zgody na seks swoich rodziców. Zadaniem ojców i matek jest nie tyle dawanie życia, ile zapewnienie dzieciom wychowania zgodnego z wymaganiami moralności indywidualnej i publicznej.

Zdolność przewidywania skutków poczynań prokreacyjnych odróżnia ludzi od zwierząt, jest dowodem moralności seksualnej. Nie jest na pewno cnotą moralną narzekanie na swój los, formę rządów czy urządzenia społeczne, jeżeli przed powzięciem decyzji mamy wiedzę o jej konsekwencjach. Do kogo winien mieć pretensje żeglarz, jeżeli wiedząc, że kurs na północ oznacza wpadnięcie na rafy, obiera właśnie taki kierunek: do rafy? W swoim Prawie ludności twierdziłem, że jeżeli ludzkość nie podda płodzenia surowym rygorom, pomnoży się w postępie geometrycznym, natomiast zasoby żywności wzrastają arytmetycznie. Właśnie z tego prawonaturalnego powodu nawoływałem do uzależnienia tempa produkcji osesków od produkcyjności gospodarczej każdej firmy rodzinnej. Jeżeli nie dostosujemy pędu prokreacyjnego do surowych wymogów kalkulacji ekonomicznej, to głód, wojny, zarazy szybko przywrócą właściwą proporcję między licznością narodu a jego zasobnością.

Co radzi wam „ponury pastor”, aby pożądana równowaga nie została naruszona? Zalecenie moje jest proste: musicie powściągać potrzeby seksualne, skłonność do rozmnażania się do czasu, kiedy sami, bez pomocy państwa czy organizacji charytatywnych (w czasie pierwszego wydania Prawa ludności w 1798 r. były to zapomogi parafialne i tzw. ustawy o ubogich) zgromadzicie odpowiednie środki celem założenia rodziny. Nie mam złudzeń, że jest to zalecenie idealistyczne: powściągliwość powinna obowiązywać najbiedniejsze warstwy ludności, a doświadczenie poucza, że właśnie te grupy wykazują tendencję sex-odwrotną. Jako duchowny zawsze byłem przeciwny sztucznym metodom zapobiegania poczęciu. Obok ascezy moralnej (moral restraint), czyli ścisłego celibatu cywilów, dopuszczam jednak (mimo skutków ubocznych) etykę utylitarną (prudential restraint), czyli powstrzymywanie się tylko od zakładania rodziny – dozgonne lub czasowe, zależnie od sytuacji ekonomicznej. Proszę was również, aby nie wyśmiewać starych panien i wiecznych kawalerów (dzisiaj: singielek i singli), gdyż są to niekiedy apostołowie pożądanej równowagi demograficznej.

Drodzy Spłodzeni i Niespłodzeni (jeszcze)!

O ile mi wiadomo, nacisk w sferze świadczeń socjalnych jest w nowoczesnym społeczeństwie dosyć znaczny i wciąż się wzmaga. Cóż to jednak w praktyce oznacza, kiedy obywatele domagają się od państwa zapewniania dla progenitury pewnego quantum dóbr? Nic innego jak tylko akceptowanie jego potęgi, w końcu – tyranii. Oddajecie przecież wasze dzieci w ręce państwa, samych siebie skazując na trwałą zależ­ność socjalną.

Z pozycji zagrobowego obserwatora dostrzegam, że natura zafundowała wam kolejny dowcip: żyjecie pośród starców – lepiej lub gorzej utrzymanych. Doszło do znanych mi paradoksów demograficznych. W krajach biednych rodzice mają interes w posiadaniu dużej liczby dzieci, bo jest to inwestycja mało kosztowna: koszty edukacji są niewielkie, a praca dzieci zapewni rodzicom utrzymanie na starość. W społeczeństwach zamożnych jest inaczej: edukacja jest traktowana jako inwestycja o długim okresie zwrotu, co skłania do posiadania nie więcej niż dwójki dzieci.

Kilkadziesiąt lat po mojej śmierci (w 1834 r.) społeczeństwa industrialne na szeroką skalę zastosowały środki antykoncepcyjne. W 1960 r. wprowadziliście rewolucyjną pigułkę antykoncepcyjną. Środki te wykazały niebywałą skuteczność w utrzymywaniu postulowanej przeze mnie równowagi. Opatrzność nie musi już wymierzać wam kolejnych „kar” w postaci głodu, nędzy czy chorób za to, że naraziliście siebie i swoje dzieci na plagi i nieszczęścia, jakich doświadcza człowiek seksualnie nieopanowany. Wynaleźliście również afrodyzjak seksualny w postaci pornografii. Jej konsumowanie spowodowało skutki dość opłakane: nałogowy obserwator herosów seksu popada na ogół w nadmierny samokrytycyzm. Powoduje to obniżenie witalności, a w końcu bezpłodny kontakt z niebieskim ekranem – partnerem seksualnym.

Moje zagrobowe badania wykazują, że dzieci boją się przychodzić na świat w obawie przed psychologami zakazującymi im radości ADHD. Planuję napisać dla nich dzieło pośmiertne: Prawo antyludności.


Piotr Bartula – dr hab., pracownik naukowy Zakładu Filozofii Polskiej Uniwersytetu Jagiellońskiego, eseista. Zajmuje się polską i zachodnią filozofią polityki, twórca tzw. testamentowej teorii sprawiedliwości. Autor książek: Kara śmierci – powracający dylemat, August Cieszkowski redivivus, Liberalizm u kresu historii, Dzieła zebrane, Aspołeczne „my”.

Tekst jest dostępny na licencji: Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 3.0 Polska.
W pełnej wersji graficznej jest dostępny w pliku PDF.

< Powrót do spisu treści numeru.

Ilustracja: Ewa Czarnecka

Numery drukowane można zamówić online > tutaj. Prenumeratę na rok 2024 można zamówić > tutaj.

Dołącz do Załogi F! Pomóż nam tworzyć jedyne w Polsce czasopismo popularyzujące filozofię. Na temat obszarów współpracy można przeczytać tutaj.

Skomentuj

Kliknij, aby skomentować

Wesprzyj „Filozofuj!” finansowo

Jeśli chcesz wesprzeć tę inicjatywę dowolną kwotą (1 zł, 2 zł lub inną), przejdź do zakładki „WSPARCIE” na naszej stronie, klikając poniższy link. Klik: Chcę wesprzeć „Filozofuj!”

Polecamy