Potęga niesmaku

Justyna Melonowska: Folwark rektorski

Wyobraźmy sobie, że na którejś – polskiej czy niepolskiej – uczelni Jej Magnificencja wydała ukaz, zgodnie z którym zwracanie się do studentów transseksualistów zaimkami zgodnymi z ich płcią biologiczną jest formą dyskryminacji tychże studentów. Co, po zwalczeniu początkowego onieśmielenia, moglibyśmy powiedzieć Magnificencji, włożywszy – rzecz jasna – stosowny wysiłek w wyrozumienie Jej stanowiska? Oto temat dzisiejszego felietonu.

Download (PDF526KB)


Podstawowe pytanie brzmi, dlaczego w przypadku sprzeczności między faktami fizycznymi a deklaracjami odnoszącymi się do treści psychicznych dyskryminowane mają być fakty, a nie deklaracje. Kwestia ta ma zasadnicze znaczenie dla uniwersytetu, gdyż narzucane przez Magnificencję rozwiązanie każe odrzucić wszystkie te stanowiska poznawcze (od przyrodniczych po filozoficzne), które się odwołują do szeroko rozumianego realizmu poznawczego. Jej Magnificencja nie tylko waży się tu rozstrzygać zaawansowane spory epistemologiczne, nieraz dające się wyrazić lekko, tak na przykład:

Skąd mężczyzna może wiedzieć, jak to jest «czuć się» jak kobieta?”. Zgodnie z twierdzeniami filozofa Thomasa Nagela nikt poza nietoperzem nie może odpowiedzieć na pytanie „Jak to jest być nietoperzem?” (R. T. Anderson, Kiedy Harry stał się Sally, Warszawa 2021, s. 139. Oryginalne wydanie zostało poddane współczesnej wersji auto-da-fé).

Magnificencja każe porzucić – na przykład – stanowisko tomistyczne i zająć pozycje – na przykład – nietzscheańskie z ich wyakcentowaniem kwestii „woli mocy” (będącej przedmiotem różnorodnych interpretacji). Skądinąd „wola” to kategoria kluczowa (dziś może słabiej niż kiedy indziej odróżniana od chcenia, a nawet zachcianki) również w filozofii – wielce tu à propos – Antonia Gramsciego. Jego stronnicy są za swym mistrzem przekonani, że probierzem słuszności danej idei jest fakt jej historycznego zwycięstwa; że historia to praxis, a więc wola; że natura ludzka nie istnieje, a wszelkie pojęcia odnoszą się nie do rzeczy, ale do stosunków między interlokutorami.

Nie powinno mieć znaczenia, czy Jej Magnificencja stoi na którymś z tych, czy jakimś innym stanowisku filozoficznym bądź – szerzej – teoretycznym. Nie ma bowiem żadnego ugruntowanego w prawie i kulturze uniwersyteckiej przejścia między stanowiskiem teoretycznym a stanowiskiem w sensie administracyjnym. Jedyne „miejsce”, w którym kwestie te się łączą, to „teoria uniwersytetu”, wedle której rektor zarządza powierzoną swej pieczy uczelnią. Od lat jednak obserwuję zatrważający fakt, że kandydaci i kandydatki na ten urząd nie są odpytywani przez daną społeczność ze swej „filozofii uniwersytetu”. Czas to zmienić i na sobie powierzonym obszarze odpowiedzialności uniwersyteckiej pisząca te słowa zamierza to w przyszłości czynić, czyli o kwestie te wnikliwie pytać.

Póki co jednak można i trzeba z mocą podkreślić, że stanowisko zajmowane przez rektora w dowolnej kwestii dotyczącej relacji „teoria – uniwersytecka praxis” musi być uargumentowane i odwołujące się do jakiejś teorii wypracowanej w środowisku akademickim (nie może to być zatem, dajmy na to, dziedzina gnozy osobistej czy towarzyskiej, dyskursu medialnego, działalności politycznej, a nawet zwykłej opinii). Jednak samo jej posiadanie (tj. posiadanie określonych przekonań) nie czyni rektora kimś na wzór właściciela folwarku, na którym pracują naukowcy-najmici. O tyle, o ile jest on zdolny do zajęcia stanowiska teoretycznego i argumentowania na jego rzecz, staje się on – tylko i aż – uczestnikiem życia uczelnianego, a zatem potwierdza posiadanie elementarnych prerogatyw intelektualnych, pozaadministracyjnych, do zawiadowania społecznością ludzi, których jedynym rzemiosłem winny być wiedza i debata. Zdolność argumentowania daje rektorowi warunkowy przywilej kierowania działaniem uczelni. Żaden jednak rektor i w żadnych okolicznościach nie ma prawa przymuszać żadnego pracownika nauki do przyjęcia jego stanowiska teoretycznego, jego „filozofii”, a nawet jego argumentów. Pracownik może bowiem być przekonany, że dysponuje lepszymi argumentami i teoriami. Kwestii tej nie reguluje również głos większości – w sytuacji, gdy większość pracowników byłaby przekonana o słuszności stanowiska teoretycznego zajmowanego przez rektora. Żaden pracownik naukowy w żadnych okolicznościach nie traci prawa do obstawania przy swej teorii tak długo, jak długo jest ona uniwersytecko zakorzeniona, ugruntowana w tradycji badawczej. Twierdzenie to jest ważne dla nauk humanistycznych i całej, naukowej refleksji o człowieku, mówiąc wprost, dla wszystkiego, w czym da się prześledzić aspekt filozoficzny.

Egzekwowanie przez rektora posłuszeństwa lub uległości wobec jego własnych przekonań jest pozaprawne i powinno być ścigane oraz karane z całą surowością. Skutkować winno postawieniem takiego rektora w stan, by tak powiedzieć, przytomności prawnej – raz na mocy wewnętrznych regulacji uczelni (postępowanie wyjaśniające i dyscyplinarne, czyli te, którymi się obecnie nęka pracowników podejrzewanych o posiadanie innych poglądów i wyznawanie innych ideologii niźli emancypacyjne), dwa na mocy prawa krajowego (narodowego). Nękany w ten sposób pracownik zachowuje również prawo do strajku, z którego – jeśli istotnie jest sługą idei uniwersyteckiej i prawdy – winien w określonych warunkach odważyć się korzystać. Należy bowiem pamiętać, że ten, kto próbuje przejąć kontrolę nad aktami naszej mowy – poza zwykłą dziedziną uprzejmości, zgrabności językowej i piękna, wychowanie czego jednak, znów, nie jest zadaniem rektora – pragnie zawładnąć naszym umysłem. Dlatego też każda rewolucja i każdy totalitaryzm wypracowuje jakąś nowomowę strzegącą nowego credo. Rektor w opisanym przypadku pragnie narzucić swe wyznanie, swą wiarę, swą ortodoksję. Pragnie stłumić idee i pojęcia wyrażone w jednym języku przez narzucenie języka konkurencyjnego, antynomicznego i paradoksalnego. Mowa tu zatem nie tylko o pospolitej dyskryminacji (zarazem niedopuszczalnej i karalnej), ale też o autentycznym zniewoleniu mowy i umysłu drugiego człowieka, którego szczególnym powołaniem jest wolność i odpowiedzialność, a także bycie – na ile to możliwe – osobowym wzorem człowieka zarazem wolnego i odpowiedzialnego. Otwiera się tu zatem nie dziedzina praw (osławionych „mniejszości seksualnych”), lecz powinności (wsławionych mężów nauki). Należy się oswajać z myślą, że realizacja tejże powinności będzie musiała w latach nadchodzących przyjmować formy proporcjonalnie radykalne do działań Ich Magnificencji. Jak rektor adiunktowi, tak adiunkt…

Nie od rzeczy będzie też wspomnieć, że wzmiankowany rektor wymusza na pracowniku naukowym co najmniej ignorowanie prawnego wymiaru sytuacji, jako że nauczyciel akademicki ma obowiązek respektować dane zawarte w dossier dostarczonym mu przez uczelnię. A zatem jeśli na liście obecności jest Julia, nie Jakub, to nauczyciel musi się zwracać do Julii, nie do Jakuba, obecność tej studentki potwierdzić tak podczas odczytywania listy obecności, jak podczas prowadzenia zajęć i – w końcu – wystawiania oceny. Żadnego Jakuba bowiem, po prostu, na zajęciach nie ma. Zwrot imienny ma też charakter tożsamościowy i wskazujący, jest zatem czym innym niż zwracanie się do kogoś – dla przykładu – zwrotami pieszczotliwymi („kotku”, „gołąbeczko”, „kochaneńki” itp.), dla których zresztą sala wykładowa nie byłaby miejscem stosownym. Zauważmy też ciekawy paradoks: oto rektor-urzędnik stosowanie się do procedur urzędowych i prawnych nazywa „dyskryminacją”, a zatem potępia owe reguły, które mają stanowić podstawę jego działalności, i w związku z tym zajmuje pozycje na poły anarchistyczne. Nadto gdyby na mocy swych prerogatyw próbował uzyskać w sekretariacie sporządzenie list uwzględniających roszczenia osób transseksualnych, wówczas dokonałby oczywistego fałszerstwa. Miast tego wymusza więc na pracownikach uczelni, by ci zafałszowali swą świadomość. Tymczasem w podobnej sytuacji – jeśli istotnie respektowanie faktów uważa za dyskryminacyjne – powinien złożyć urząd. Powtórzmy zatem, że stwierdzenie czego innego, niż podaje dokumentacja, jest po prostu poświadczaniem nieprawdy, a to w dziedzinie administracyjnej, biurokratycznej i prawnej może nieść ze sobą konsekwencje. Zaznaczam to zresztą ku obronie nie tylko przed ideologiczną pazernością rektorów, ale i studentów. Dziedzina prawna jeszcze nie całkiem Gramscim stoi – przekleństwo to dla jednych, ocalenie dla drugich.


Justyna Melonowska – doktor filozofii. Adiunkt w Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie. Autorka książek i artykułów naukowych, m.in. Osob(n)a: kobieta a personalizm Karola Wojtyły — Jana Pawła II. Doktryna i rewizja (Difin 2016), Ordo amoris, amor ordinis. Emancypacja w konserwatyzmie (APS 2018), Pisma machabejskie. Religia i walka (Fundacja im. Augusta hr. Cieszkowskiego, 2020). Jej zainteresowania badawcze dotyczą filozofii i teologii osoby, filozoficznego ujęcia macierzyństwa, rozumienia ortodoksji religijnej i przywództwa religijnego w XXXXI wieku. Uczestniczka licznych debat publicznych. Od 2017 związana z „Christianitas. Pismo na rzecz ortodoksji”. Obecnie na publikacje oczekują jej Pisma jakubowe. Religia i walka.

Tekst jest dostępny na licencji: Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 3.0 Polska.

Ilustracja: Adolph Tidemand, Fanatycy, 1866 , Wikimedia Commons, obraz w domenie publicznej

Najnowszy numer filozofuj "Kłamstwo"

Skomentuj

Kliknij, aby skomentować

Wesprzyj „Filozofuj!” finansowo

Jeśli chcesz wesprzeć tę inicjatywę dowolną kwotą (1 zł, 2 zł lub inną), przejdź do zakładki „WSPARCIE” na naszej stronie, klikając poniższy link. Klik: Chcę wesprzeć „Filozofuj!”

Polecamy