Natura pierwotna i wtórna Boga oraz nieprzemijalność
Jak już wspomniano w poprzedniej części eseju, Bóg musi być „siedliskiem” wszystkich wiecznych przedmiotów. Nasuwa to skojarzenie z chrześcijańskim platonizmem, wedle którego platońskie idee były myślami Boga, a przynajmniej jakoś istniały w Jego umyśle. Jest to skojarzenie tylko częściowo trafne. Owszem, w Bogu istnieją wszystkie wieczne przedmioty: te zrealizowane i te niezrealizowane, a możliwe do realizacji. Mało tego, Bóg je ze sobą porównuje, tworząc możliwe ich zestawy. Ten aspekt boskiego bytu (Bóg jako „nosiciel” całej dziedziny przedmiotów wiecznych) jest nazywany przez Whiteheada naturą pierwotną Boga (primordial nature). Składa się ona wyłącznie z Jego czuć konceptualnych. Owa natura pierwotna Boga nie jest jednak Jego umysłem, o ile z umysłem wiążemy aspekt świadomości. Oczywiście Bóg jest świadomy, ale nie zawdzięcza tego swej naturze pierwotnej. Gdybyśmy ograniczyli Boga wyłącznie do natury pierwotnej, wówczas byłby On bytem pozbawionym świadomości, stanowiąc jedynie wielopoziomową dziedzinę możliwości.
Bóg, znając wszelkie możliwe zestawy wiecznych przedmiotów, zna wszelkie możliwe cele początkowe. Niemniej wiedza ta nie wystarcza do tego, aby mógł je dostarczać światu. Każdy cel początkowy musi być dostosowany do szczególnej sytuacji w świecie, do konkretnego świata aktualnego danego nowemu zdarzeniu. Ma bowiem pozwolić na spójne ujęcie danych. Dlatego też Bóg musi dokonywać ujęć fizycznych świata. Konstytuują one Jego wtórną naturę (consequent nature). Aby zoptymalizować cel początkowy dla nowego zdarzenia, nie może w swym ujęciu świata pominąć niczego. Stąd Bóg nie dokonuje ujęć negatywnych. Pamiętajmy, że ujmowanie to swego rodzaju (niemalże dosłownie rozumiane) odtwarzanie. Bóg odtwarza więc w sobie cały świat bez jakiejkolwiek selekcji, zachowuje świat w Jego własnym bycie. Whitehead mówi, że Bóg świat ratuje, a nawet zbawia. To jest jedna z Jego funkcji. Spełniając ją, przezwycięża zło czasu, o którym mówił już Arystoteles. Stagiryta zauważył, że czas jest siłą destrukcyjną, bezpowrotnie niszczącą wszystko, również to, co najbardziej cenimy. Objawiać się to może w sytuacjach trywialnych („święta, święta i po świętach”), ale również w dramatycznych. Usiłujemy to zło czasu przezwyciężyć lub ignorować (żyć chwilą). To przezwyciężenie jednak nigdy się nie udaje w pełni, co w systemie Whiteheada ma proste wytłumaczenie: każde odtworzenie rzeczywistości przez zdarzenia światowe jest selektywne, a poza tym każde ze zdarzeń przemija wraz ze swym spełnieniem. Dopiero Bóg przezwycięża zarówno konieczność selekcji, jak i przemijania. Bóg bowiem nie przemija – jest wciąż stającym się bytem aktualnym. Z tego powodu Whitehead nie nazywa Go aktualnym zdarzeniem (choć Bóg jest oczywiście bytem aktualnym). Zwróćmy uwagę na pewną konsekwencję nieprzemijalności Boga. Jest ona nieco zaskakująca, ponieważ podważa stereotypy na temat filozofii procesu: Bóg nie jest bytem temporalnym, nie rozgrywa się w czasie, nie ma czasowych części. Bóg, jako wciąż stający się, nie jest uwikłany w upływ czasu, lecz jest wiecznie teraźniejszy, choć jest to wieczność różna od klasycznej ponadczasowości (którą Whitehead nieraz przypisuje naturze pierwotnej Boga). Bóg – jako teraźniejszy – ma związek z czasem, ale ponieważ jest zawsze teraźniejszy, nie ima się Go zło czasu.
Świadomość i ciągła autokreacja Boga
Ujmując świat i porównując go ze swą pierwotną naturą, Bóg uzyskuje świadomość. U Whiteheada świadomość polega na bardzo specyficznym porównaniu czuć fizycznych z czuciami konceptualnymi. Nie jest ono tak proste, jak przedstawiliśmy w poprzedniej części eseju; w grę wchodzą tzw. czucia indykatywne, propozycjonalne, kontrasty negacji i cała „maszyneria”, której w tak krótkim opracowaniu nie da się przedstawić. Dość powiedzieć, że ważną fazą warunkującą świadomość jest porównanie tego, jak jest, z tym, jak coś mogłoby być. Skoro Bóg ujmuje wszystko, co do tej pory się stało, i porównuje to z każdą możliwością, to cechuje się najwyższym stopniem świadomości i stopień ten stale rośnie, w miarę ujmowania kolejnych bytów aktualnych.
Jest to również świadomość zła, które polega na dysharmonii spełnienia. Zdarzenia aktualne czasem dokonują złych decyzji i nie wybierają optymalnego celu podmiotowego. Wtedy pojawiają się różne postacie zła: fizycznego (ból), estetycznego (brzydota), poznawczego (fałsz), moralnego (np. podłość). Każde jest efektem niedopasowania do siebie czuć fizycznych i konceptualnych. Bóg Whiteheada doświadcza tego zła, odtwarzając każde dysharmonijnie spełnione zdarzenie w sobie samym. Współcierpi ze światem, niesie jego brzemię, ale nie interweniuje w nadzwyczajny sposób, aby nad złem zapanować. Jedyne co robi, to podsuwa każdemu nowemu zdarzeniu cel początkowy, który pozwala na harmonijne spełnienie. W ten sposób świat, z pomocą Boga, może przezwyciężyć zło. Bóg cierpliwie towarzyszy światu, proponując mu drogi osiągnięcia ostatecznej harmonii. Dostarczając celów początkowych, Bóg kieruje się swoją wizją świata i jego porządku. Jest też źródłem praw przyrody i obdarza zdarzenia celami początkowymi, które są z tymi prawami zgodne.
Nietrudno zauważyć, że Bóg nie jest ani stwórcą świata, ani absolutem. Przeciwnie, Bóg ciągle się staje, ciągle jest w procesie autokreacji, jak każdy byt aktualny. W tym sensie jest przejawem uniwersalnej kreatywności – najważniejszym, ale mimo wszystko jednym z wielu. Nie jest też niezależny. Potrzebuje świata, aby uzyskać świadomość. Nie jest wszechmocny – Jego siła sprowadza się jedynie do łagodnej perswazji, proponowania dróg osiągnięcia harmonii. Cały ten opis ma ogromny potencjał metaforyczny, który wykorzystuje Whitehead, a w jeszcze większym stopniu czerpią z niego kontynuatorzy jego myśli. Bóg jest nazywany poetą świata, jego cierpliwym towarzyszem czule zachowującym wrzawę świata fizycznego, rozumiejącym współuczestnikiem w cierpieniu i prowadzącym ten świat przez swoją wizję racjonalności, prawdy, dobra i piękna. Jego działanie polega na przelewaniu swojej miłości w świat, dzięki czemu królestwo niebieskie jest z nami już dziś. Jakże wielki jest kontrast między takim Bogiem a Bogiem klasycznego teizmu, dodatkowo stylizowanym przez niektórych procesualistów na bezwzględnego tyrana lekceważącego ludzką wolność, dla którego świat jest teatrem marionetek. W swej warstwie metaforycznej procesualistyczna wizja relacji świat−Bóg na pewno zachwyca.
Problem ujmowalności Boga
Pewne trudności pojawiają się jednak, gdy próbujemy, używając technicznych terminów metafizyki procesu, odpowiedzieć na pytanie, czy tak pojęty Bóg jest w stanie wypełnić zadanie, do którego został powołany. Przypomnijmy: świat składa się ze zdarzeń aktualnych. Wyróżnione w nim miejsce mają stające się zdarzenia aktualne. Ich stawanie się polega na ujmowaniu zdarzeń przeszłych i syntetyzowaniu tych ujęć w jedno spójne spełnienie. Aby stawanie się przebiegało spójnie, musi być kierowane przyczyną celową zwaną celem początkowym. Zawiera on nie tylko zrealizowane już wieczne przedmioty, lecz także te niezrealizowane. Inaczej nie byłoby w świecie nowości. Tak rozumiany cel początkowy nie może jednak pochodzić od świata przeszłego, musi więc pochodzić od Boga. Bóg jest zatem gwarantem porządku w świecie i gwarantem pojawiania się nowości. Żeby spełniać swe zadanie, Bóg musi ujmować wszelkie możliwe kombinacje wiecznych przedmiotów i porównywać je z aktualną sytuacją w świecie, musi więc ujmować również świat. A w jaki sposób może dostarczać światu celów początkowych? Pamiętamy, że w metafizyce procesu jedynym nośnikiem przyczynowości może być ujęcie. Aby otrzymać cel początkowy od Boga, stające się zdarzenie musi Go ująć i zobiektywizować właśnie w aspekcie Jego roli dostarczyciela celu.
To ostatnie zdanie może prowokować do budowania nowych metafor. Oznacza przecież ni mniej, ni więcej, tylko że każde zdarzenie na swój sposób odtwarza w sobie Boga, a stąd już niedaleko do powszechnego przebóstwienia się zdarzeń. Problem w tym, że to odtworzenie jest po prostu niemożliwe, ponieważ Bóg nie osiąga spełnienia (wszak nie przemija), a tylko spełnione byty aktualne mogą zostać ujęte. Bóg jest wciąż stającym się bytem aktualnym, który nigdy nie przeminie, a więc nie dosięgnie kresu swego stawania się. Stający się byt aktualny nie może być ujęty, bo nie wiadomo, co miałoby być ujęte: nie została podjęta jeszcze decyzja, jak ma wyglądać jego spełnienie. Jak powiedziano w pierwszej części eseju, stające się zdarzenie nie wchodzi w rzeczywistość faza po fazie, lecz całe naraz, od razu posiadając określoną rozpiętość czasową i gotową strukturę spełnienia. Przypomina to trochę sytuację znaną chyba każdemu, kto ma wolno działający komputer lub przestarzały edytor tekstów. Często się wtedy zdarza, że piszemy jakieś słowo, ale w całości ukazuje się ono na ekranie dopiero po pewnym czasie, a nie litera po literze, jak ma to miejsce podczas normalnego pisania. Częściowe efekty przetwarzania informacji zostają niejako wstrzymane i dopiero gdy zostaje osiągnięty cały efekt, ukazuje się on naszej percepcji wzrokowej. Tak samo jest w Whiteheadowskim świecie zdarzeń. Zdarzenie nie jest dane doświadczeniu nowych zdarzeń krok po kroku, zanim jeszcze podjęte zostaną w nim wszystkie decyzje, lecz dopiero po podjęciu decyzji ostatecznej, która kończy proces stawania się i jest równoznaczna z przeminięciem zdarzenia. Nieprzemijający Bóg nie ujawnił się jeszcze światu.
Bóg, który w zarysowany wyżej sposób przezwycięża zło czasu, nie może uzyskać spełnienia, a więc nie może zostać ujęty i zobiektywizowany. Nie może zatem dostarczyć celów początkowych zdarzeniom w świecie. Whitehead mówi, co prawda, o trzeciej naturze Boga, tzw. superjective nature – termin ten ma ścisłe techniczne znaczenie, ale dla potrzeb eseju może być przetłumaczony jako „natura naddana”. To ona miałaby być ujmowana. Natura ta nie jest jednak normalnie rozumianym spełnieniem kończącym Boże stawanie się. Właściwie z pism Whiteheada nie dowiadujemy się, czym jest. Wydaje się, że jej wprowadzenie jest posunięciem ad hoc, a sam Whitehead, pytany po latach o problem ujmowalności Boga, przyznał, że zdaje sobie z niego sprawę i że nie próbował go rozwiązać.
Próby takie podejmowali natomiast kontynuatorzy jego myśli. Najprostszym rozwiązaniem jest zaprzeczenie nieprzemijalności Boga i uczynienie Go społecznością zdarzeń. Tak rozumie Boga uczeń Whiteheada, Charles Hartshorne. Oczywiście Bóg Hartshorne’a nie przezwycięża zła czasu, inaczej niż Bóg Whiteheada. Sam jest naznaczony owym złem. Między innymi dlatego mistrz nie zaakceptował stanowiska swego ucznia. Rozwiązanie Hartshorne’a powoduje również szereg trudności technicznych, których jednak nie da się dobrze sformułować, jeśli ograniczymy się do popularnej prezentacji metafizyki procesu.
Wielu innych filozofów procesu szukało odmiennych dróg rozwiązania problemu. Niektórzy uważali, że Bóg nie musi być spełniony, aby był ujęty, inni twierdzili, że pomimo że wciąż się staje, w pewnych aspektach jest spełniony, a w innych nie, co umożliwia Jego częściowe ujęcie. Wszystkie te próby cechuje doraźność i wszystkie naruszają jakieś ważne twierdzenia metafizyki procesu, czyniąc Boga wyjątkiem od zasad systemu – czemu sam Whitehead stanowczo by się przeciwstawił, twierdząc, że Bóg jest naczelną egzemplifikacją owych zasad. Szczególnie stanowiska głoszące aspektualność spełnienia Boga naruszają ostry Whiteheadowski rozdział między bytem a stawaniem się. Dla Whiteheada dopóki coś się staje, dopóty nie jest jeszcze nawet częściowo gotowe − dlatego nie ma wchodzenia w byt po trochu.
Możliwe są też inne drogi. Aby je przybliżyć, zastanówmy się nad dwoma zagadnieniami:
- W jaki sposób stające się zdarzenie może ujmować Boga, i dzięki temu uzyskać cel początkowy, skoro obecność tego celu dopiero umożliwia spójne ujmowanie?
- Skąd pochodzi kreatywność, skoro nie może przecież pochodzić z przeszłości, bo ta już jest „zastygła”? Musi pochodzić od stającego się Boga, ale nie może przecież pojawić się w nowym zdarzeniu na drodze ujęcia Boga, bo ujmowanie już zakłada kreatywność.
Zagadnienia te mają dość podobną strukturę. Obydwa sugerują, że zarówno cele początkowe, jak i kreatywność nie są przez Boga dostarczane na drodze ujmowania. Można w tej sytuacji przyznać Bogu zdolność do aktywnego nadawania zdarzeniom celów początkowych i kreatywności. Takie próby będą jednak zbliżały Boga metafizyki procesu do Boga klasycznego teizmu: to aktywne nadawanie celu i kreatywności będzie przecież przypominać akt stwórczy.
Można jednak uznać, że Bóg nie musi niczego nadawać zdarzeniom, a one nie muszą Go ujmować, ponieważ cała historia, opowiedziana w niniejszym eseju, dzieje się w obrębie Bożego bytu, tzn. świat jest tylko aspektem Boga. Zarówno świat przeszły, jak i stający się to tylko fazy stawania się jednej światowo-boskiej rzeczywistości. Zdarzenia światowe „korzystają” z boskiej kreatywności i dany im jest od razu cel początkowy, jako wycinek natury pierwotnej, która jest aspektem owej światowo-boskiej rzeczywistości. Rozwiązywałoby to też problem, którego nie sygnalizowałem, ale który czytelnicy z pewnością sobie już uświadomili. Skoro świat aktualny jest przeszły, a więc składa się ze zdarzeń, które już przeminęły, to jak może być dany nowym, stającym się zdarzeniom? Whitehead uważał, że przeszłość istnieje tylko dzięki temu, że jest obiektywizowana w teraźniejszości, ta jednak zakłada przeszłość jako zbiór danych do ujęcia. „Wchłonięcie” świata przeszłego przez Boga rozwiązuje tę kwestię.
Zastanówmy się, co jest celem podmiotowym Boga? Może nim być tylko cała natura pierwotna. Whiteheadowski Bóg dąży do zrealizowania w sobie absolutnie wszystkich możliwości. To, co nazywamy światem, byłoby na gruncie zarysowanej przed chwilą interpretacji monistycznej jedynie fazą stawania się samego Boga. Każdy etap świata jest etapem samego Boga, ponieważ jest jakąś ograniczoną i jeszcze niepełną realizacją Jego celu podmiotowego. O ile wcześniej sugerowałem, że filozofia procesu jest w pewnych aspektach sprocesualizowaną monadologią, o tyle teraz mielibyśmy do czynienia ze sprocesualizowanym monizmem Barucha Spinozy. Oczywiście taka interpretacja również narusza pewne tezy metafizyki procesu. Tak czy inaczej, problem pozostawiony przez Whiteheada swoim następcom nadal pozostaje nierozwiązany.
Warto doczytać
- P. Gutowski, Filozofia procesu i jej metafilozofia. Studium metafizyki Ch. Hartshorne’a, RW KUL, Lublin 1995.
- A. Jurek, Indywiduum w procesie. Studium metafizyki A.N. Whiteheada, Semper, Warszawa 2013.
- J. Jusiak, Filozofia nauki i teoria poznania Alfreda Northa Whiteheada, Wydawnictwo UMCS, Lublin 1992.
- J. Mączka, Od matematyki do filozofii. Twórcza droga Alfreda Northa Whiteheada, Biblos, Tarnów 1998.
- R.S. Niziński, Między teizmem a panteizmem. Charlesa Hartshorne’a procesualna filozofia Boga, Wydawnictwo KUL, Lublin 2002.
- B. Ogrodnik, Między metafizyką A.N. Whiteheada a mechaniką kwantową, Wydawnictwo PAT, Kraków 2007.
- M. Piwowarczyk, Bóg i stawanie się. Problem relacji świat−Bóg w filozofii Alfreda Northa Whiteheada, TN KUL, Lublin 2008.
- M. Rosiak, Spór o substancjalizm. Studia z ontologii Ingardena i metafizyki Whiteheada, Wydawnictwo UŁ, Łódź 2003.
- A.N. Whitehead, Nauka i świat nowożytny, przeł. M. Kozłowski i M. Pieńkowski, Znak, Kraków 1987.
- A.N. Whitehead, Proces i rzeczywistość. Esej kosmologiczny, przeł. P. Staroń, Wydawnictwo Marek Derewiecki, Kęty 2021.
- A.N. Whitehead, Przygody idei, przeł. M. Piwowarczyk, PWN, Warszawa 2020.
- J. Życiński, Bóg Abrahama i Whiteheada, Biblos, Tarnów 1992.
Część pierwsza > tutaj.
Marek Piwowarczyk – filozof, zajmuje się ontologią (metafizyką) i filozofią religii, pracuje na Wydziale Filozofii KUL, gdzie prowadzi zajęcia z ontologii, epistemologii i filozofii umysłu.
Tekst jest dostępny na licencji: Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 3.0 Polska.
Ilustracja: Mira Zyśko
Skomentuj